top of page
Zdjęcie autoraMichalina Przybył

Wypalenie zawodowe koncept mityczny niczym potwór spaghetti, czy realne zagrożenie?

Drugi odcinek z serii “pamiętnika multitaskującego nauczyciela”. Dzisiaj bardzo subiektywnie, emocjonalnie i bez lukru.

Kolejny throwback do wspomnień szkolnych. Ostatnio wspominałam o szkoleniu Montessori, które odbyło się rok temu i zapoczątkowało moją mini rewolucję w podejściu do uczenia języka w Montessori style. Z tym szkoleniem wiąże się jeszcze jedno wspomnienie–peak mojego kryzysu zawodowego. Ogólny background: kocham swoją pracę. Pracuję w zawodzie już 8 lat i byłabym dziś multimilionerką, gdybym za każdym razem dostawała dolara, kiedy słyszałam: zwolnij, bo się wypalisz zawodowo nie angażuj się tak, bo się wypalisz zawodowo nie można kochać pracy człowiek pracuje, żeby żyć, a nie żyje żeby pracować w takim tempie, po 2 latach będziesz miała dość Bez kitu. I nie mówię tutaj, że cała moja droga zawodowa była i jest usłana różami i pełna pierdzących tęczą jednorożców. O nie nie, wręcz przeciwnie. W końcu piszę wspominkowy tekst o KRYZYSIE. zemu warto o tym kryzysie wspomnieć? Bo był inny niż wszystkie. I sprawił, że uwierzyłam w coś, w co nigdy nie wierzyłam.

Nie wierzyłam w tzw. burnout. Czułam pod skórą, że nigdy nie znienawidzę swojej ukochanej pracy i zawsze będę potrafiła znaleźć coś, co będzie moją przysłowiową brzytwą, której się chwycę w przypadku kryzysu. Przełom stycznia/lutego 2023. Jestem po ciężkim początku roku–dostałam wymarzone wychowawstwo w wymarzonej klasie. Klasie cudownej. Klasie integracyjnej. Klasie głośnej, inteligentnej, niezgranej, ambitnej, niesfornej, kochanej, trudnej. Plus zero wsparcia. Czułam się kompletnie bezsilna, bałam się cokolwiek wprowadzać, żeby nie zrobić czegoś przeciwko metodzie montessori, z rodzicami rozmawiałam ostrożnie i z dystansem, spowiadałam się ze wszystkiego co robię dyrekcji. Traciłam grunt pod nogami, byłam mocno sfrustrowana. Mało było chwil, w których czułam sukces, w których czułam albo widziałam, że robię coś dobrze. Chciałam żyć ze wszystkimi w zgodzie, więc nie wychylałam się z pomysłami i codziennie służyłam jako worek treningowy do wylewania przez innych frustracji dotyczących mojej klasy. I nie tylko.

Od doświadczonych nauczycieli słyszałam: nie angażuj się za bardzo, nie daj się wykorzystywać, pamiętaj o sobie, masz życie prywatne, etc. etc. Od znajomych i rodziny słyszałam: work life balance, życie Ci ucieka. Na szkoleniu Montessori, nasz ekspert mówił o filozofii odnowy: wychodzisz ze szkoły i zostawiasz pracę za sobą. Na maile odpisujesz w szkole. Usuń aplikację mailową z telefonu. W domu nie twórz materiałów. Musisz mieć czas na odnowę. Ja naprawdę się starałam. Wzięłam w tamtym roku mniej lekcji na swojej działalności, żeby mieć czas na życie. Ustawiłam tryb nie przeszkadzać i wyłączyłam powiadomienia na telefonie od 17:00 do 7:30. Dbałam o relację z osobami, z którymi pracowałam. Small talk, narzekanko, słuchanie o frustracjach, wymiana poglądów. Karciłam się za chęć tworzenia jakichkolwiek materiałów w domu. Pobierałam rzeczy z Internetu, albo robiłam klasyczne lekcje na bazie podręcznika. Podręcznikowy balans. Odnowa.

Dlaczego więc pod koniec stycznia byłam wrakiem? Nie chciało mi się chodzić do pracy. Krzyczałam na dzieci (wiem, niepedagogicznie). Na szkoleniu montessori, myślałam, że komuś przywalę. Miałam w sobie taki bezsilny wk**w. Irytowało mnie, że ktoś oddycha. Prawie popłakałam się, jak ciasto, którego spróbowałam było waniliowe, a nie cytrynowe. Odbierałam maile od wkurzonych rodziców, którzy mieli różne problemy/pytania i prosili o reakcję/wsparcie/interwencję. Jak tylko próbowałam coś w tych sprawach zrobić/załatwić, słyszałam: masz ferie, daj spokój. Nie mów mi teraz o tym, są ferie. Więc ustawiłam autoresponder, wyłączyłam powiadomienia i pojechałam do rodziców. Zepsułam im tydzień urlopu, byłam nie do życia, struta, wkurzona i gadająca tylko o szkole. I znowu słyszałam: masz ferie, przestań o tym myśleć. I tak intensywnie próbowałam nie myśleć, nie planować, nie otwierać maili, że myślałam, że oszaleję. Nie miałam siły. Nie chciałam już być nauczycielką. Zaczęłam szukać pracy w korpo. Wtedy pomyślałam pierwszy raz: cholera, wypaliłam się. Stało się to, co mi przepowiadali. Nastąpiło mityczne wypalenie zawodowe.

I doszło do mnie, że moja frustracja jest spowodowana tym, że tak bardzo chcę mieć work life balance, że robię rzeczy przeciwko sobie i swojej naturze. Tak bardzo chcę nie myśleć o szkole, że w końcu myślę o szkole. I daję sobie po głowie, za to, że nie umiem o niej nie myśleć. Wchłaniam wszystkie frustracje innych i sama zaczynam się frustrować, mimo, że tam gdzie inni widzą problemy, ja widzę rozwiązania. Dotarło do mnie, że lubię się angażować i uwielbiam przecież chaos i kryzysy, które są drabiną, z poziomu której można budować coś nowego. I odpuściłam. Otworzyłam laptop i zaczęłam tworzyć. Planować. Materiałować. Odebrałam maile od rodziców i poumawiałam się z nimi na spotkania. W FERIE! Zaczęłam pisać pamiętnik wychowawcy który cyklicznie wysyłałam rodzicom dzieci z mojej klasy. Zaangażowałam się na 1000%. I wiecie co? Już nie chciałam pracować w korpo. Jedyne czego przestrzegałam, to przychodzenie do szkoły wcześniej i zaszywanie się w swojej sali, żeby nie uczestniczyć w zbiorowym wylewie negatywnych frustracji w pokoju nauczycielskim. I wychodziłam ze szkoły od razu po skończonych lekcjach.

I tak, pracowałam w domu. Było mi lepiej. Zaczęłam widzieć efekty swojej wychowawczej pracy. Pokochałam wyzwania i trudne sytuacje, bo oznaczały one, że jestem potrzebna i mogę stawić czoła kolejnym trudnościom. A przy tym się rozwinąć, utwardzić cztery litery i zdobyć doświadczenie, którego w żadnej innej pracy nie zdobędę. I doszło do mnie, że profilaktyka wypalenia zawodowego, to nie unikanie problemów, nawału pracy czy udawanie, że o tej pracy nie myślę. Profilaktyka burnoutowa to zmiana reakcji na te sytuacje. To traktowanie problemów jak wyzwań. To akceptacja tego, że kochasz pracować i być może zasłużyłaś na metkę pracoholika. To wiara w to, że jak pojawi się problem, to go rozwiążesz. Wyobraź sobie, że jesteś w grze. I masz questa. I jedziesz do przodu. I każda przeciwność, to szansa na zdobycie dodatkowych skillsów i itemów. A kryzys to nie przestój, tylko sygnał, że potrzebna jest zmiana.

Na tę chwilę takie podejście działa. A ja mam w sobie jednocześnie spokój i ekscytację. Bo ciągle się coś dzieje. A z mojej perspektywy, stabilizacja, jest przereklamowana. Mam nadzieję, że ktoś dotrwał do końca moich wynurzeń. Dajcie znać jakie wy macie podejście. Get inspired Misie Pysie!

Like, share, follow, comment for more:)



potwór spaghetti


2 wyświetlenia0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Commentaires


bottom of page